środa, 6 czerwca 2012

Rozdział 6


Są ta­cy, którzy uciekają od cier­pienia miłości. Kocha­li, za­wied­li się i nie chcą już ni­kogo kochać, ni­komu służyć, ni­komu po­magać. Ta­ka sa­mot­ność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od sa­mego życia. Za­myka się w sobie. – Jan Twardowski

     Było zimno, cholernie zimno. Od desek ławki bolało mnie całe ciało. Co jakiś czas na mojej twarzy czułem zimne krople deszczu, no cóż w końcu byłem w londyńskim parku, a nie na jakiejś Saharze, gdzie prawie w ogóle nie ma deszczu. Z bólem w plecach przewróciłem się na drugi bok, czułem się potwornie. Nie dość, że nie miałem gdzie mieszkać to jeszcze byłem potwornie zmęczony, spałem chyba niecałą godzinę. Czułem się jak śmieć. Bo w końcu byłem śmieciem. Zamknąłem oczy z nadzieją, że uda mi się zasnąć, niestety mimo zmęczenia błogi sen nie przychodził. Z rezygnacją podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałem się dookoła.  Było ciemno, lecz po pewnym czasie moje oczy przyzwyczaiły się do tego. Byłem w parku na swojej ulubionej ławeczce, to było jedyne miejsce w którym czułem się DOŚĆ dobrze. Nic się nie działo, panowała kompletna cisza, co jakiś czas zimny wiaterek poruszał konarami drzew. Podwinąłem nogi pod brodę i westchnąłem. Zniszczyłem swoje życie, zniszczyłem życie Kate i innym pewnie też. Przegrałem swoje życie, sam doprowadziłem siebie do stanu w którym jestem, to moja wina. Mam poczucie samotności i tej okropnej bezsilności, nie wiem co teraz zrobić, czuję pustkę. Byłem, jestem i będę idiotą. Taka prawda.
    Zaczęło się przejaśniać, a ja dalej nie mogłem zasnąć, dalej zastanawiałem się nad sensem życia i nad tym co mam zrobić i co wymyśliłem? Nic kompletnie nic. Zrezygnowany schowałem twarz między kolanami, które miałem dalej podwinięte pod brodę. Poczułem na policzkach łzy, ale to nie były ciepłe łzy, to były lodowate łzy. Doprowadzałem siebie do coraz gorszego stanu. Byłem zmarznięty, głodny, wszystko mnie bolało, moja psychika była w tragicznym stanie i miałem wrażenie, że ktoś mi wbija sztylet w płuca. No tak od wczorajszego popołudnia, kiedy opuściłem dom w ogóle nie paliłem. Czułem… tak właściwie to sam nie wiedziałem co się ze mną dzieje, nie potrafiłem zapanować nad własnym ciałem.
   Nawet nie zauważyłem jak ludzie zaczęli chodzić po parku, a to uśmiechnięte dzieciaki, a to seniorzy chodzący z kijkami i młodzież spiesząca się do szkoły. Właśnie szkoła, nie pójdę tam dzisiaj, nie pójdę jutro, nie pójdę już nigdy, rzucam budę, nie mam wyjścia. Dlaczego? Bo nie mam kasy, żeby kupić książki, bo starzy już do domu mnie nie wpuszczą. Trzeba by było też zapłacić za szkołę, bo jak do tej pory chodziłem do prywatnej.
   Co robiłem cały Boży dzień? Nie, nie siedziałem ciągle na ławce bezczynnie. Gdzieś w południe zabrałem swoje cztery litery i wolnym krokiem skierowałem się do wyjścia z parku, poszedłem do siostry na cmentarz. Kiedy tylko tam dotarłem, nogi się pode mną ugięły więc usiadłem obok jej grobu podpierając się plecami o sąsiedni nagrobek, tak samo jak tego pamiętnego dnia w dzień jej pogrzebu. Mimo, że było straszne zimno ciągnęło od ziemi to i tak było… dobrze… nie przeszkadzało mi to, że było cholernie niewygodnie. Poczułem się tak jakoś …. Lekko… to może dziwne, ale właśnie tak się czułem. Podniosłem głowę i wciągnąłem głęboko powietrze. Było tak jakby lepiej niż rano, niż na pogrzebie. Tak, mimo, że za nią tęskniłem to tutaj czułem się trochę pewniej. Tutaj nie uważałem siebie za śmiecia.
 - Jak tam siostrzyczko? Tęsknię za tobą – pewnie bierny słuchacz pomyślałby, że rozmawiam z samym sobą, ale to nie była prawda. Kierowałem swoje słowa do Kate, mimo że nie żyła, ja wiedziałem że była tutaj przy mnie nie ciałem a duchem. Nie wiem skąd, ale wiedziałem, że przebaczyła mi wszystkie moja błędy, że teraz jest tu ze mną i że uśmiecha się do mnie, stara się mnie pocieszyć. – Chciałbym cię zobaczyć, usłyszeć, wiem, że to niemożliwe więc powinno ni wystarczyć to, że gdzieś tu jesteś – uśmiechnąłem się smutno.
   Przez bardzo krótką chwilę wydawało mi się, że słyszę jak ona mnie woła, dlatego rozejrzałem się, moje serce natychmiast przyśpieszyło podniecone, ale po chwili dotarło do mnie, że nikogo żyjącego tu nie ma oprócz mnie.
 - Nie wiem co zrobię ze swoim życiem, a ty masz jakiś pomysł? – nie otrzymałem odpowiedzi, w sumie to nawet nie wierzyłem, że ją otrzymam – Postaram się być lepszy – znów zapadła absolutna cisza. Było mi coraz zimniej, aż drżałem, więc podniosłem się z ziemi i spojrzałem po raz ostatni na grób z czarnego granitu.
 - Kocham cię – szepnąłem i odszedłem.
    Wróciłem do swojego ‘nowego domu’ czyli do ławeczki w parku. Jednak ku mojemu zaskoczeniu nie była pusta, ktoś na niej siedział, niezadowolony podszedłem bliżej, tym kimś okazał się mój przyjaciel Mike.  
 - Alan! Chłopie już się bałem, że sobie coś zrobiłeś – odetchnął widząc mnie całego i zdrowego – I jak tam sobie radzisz?
 - Nie za dobrze – usiadłem obok niego ma ławce – Nie mam domu, siostry i z czego dalej żyć – powiedziałem wpatrując się uparcie w jakiś daleki punkt.
 - Jak to nie masz gdzie mieszkać? Wyrzucili cię?! – pokiwałem w odpowiedzi głową – Wziąłbym cię do siebie, ale mam…
 - Wiem, że masz własne problemy, nie musisz mi pomagać, to ja zrujnowałem sobie zycie i to ja muszę sobie z tym poradzić sam – podkreśliłem ostatnie słowo. nie chciałem być dla niego problemem.
 - Skoro nie chcesz mojej pomocy to nie. Ale kanapkę, którą ci przyniosłem masz zjeść – podał mi jakieś zwiniątko, a w moim brzuchu głośno zaburczało.
 - Dzięki – otworzyłem opakowanie i od razu zacząłem jeść ze smakiem – A ty jak sobie radzisz? – spytałem patrząc na niego wyczekująco.
 - Też kiepsko. Nie mogę pogodzić się z jej śmiercią, ja ją… kochałem i nadal kocham – posmutniał.
 - Wiem, że ją kochasz, nie martw się myślę, że w końcu będzie lepiej – poklepałem go po plecach, sam nie wierzyłem w to co powiedziałem, no ale jakoś musiałem go pocieszyć.
 - Mam nadzieję – westchnął – Amanda cię dzisiaj szukała w szkole – dodał od niechcenia.
 - Co ? Ale po co? – byłem lekko zaskoczony, ale na sam dźwięk jej imienia zrobiło mi się cieplej na sercu.
 - Chciała porozmawiać, ale nie powiedziała mi o czym. Z tego co wiem u niej też nie jest za dobrze. Podobno jej rodzice mieli wypadek, ktoś przeciął jakieś kable od hamulców – kiedy to usłyszałem wiedziałem już kto jest temu winny.
 - W jakim są stanie? – byłem zmartwiony.
 - Nijakim – powiedział krótko, a ja spojrzałem na niego pytająco.
 - Czyli jakim?
 - Oni nie przeżyli – przełknął ślinę Mike. Jego słowa sprawiły, że poczułem się winny śmierci dwóch kolejnych osób. Już nie czułem tej lekkości co wcześniej, czułem się tak jak wczoraj, przedwczoraj i jak w dniu pogrzebu, czyli koszmarnie.
 - Czy myślisz, że to zrobił…? – nie dokończył mój kumpel.
 - Tak, to on ich zabił – potwierdziłem jego przypuszczenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz