wtorek, 1 stycznia 2013

Rozdział 7

Po­gubił się na uli­cach życia,
Za­pom­niał o drogowskazach,
Po­mylił miłość z przyjemnością... 



Najpierw Kate, potem rodzice Amandy, czy on nigdy nie odpuści?! A jeśli to nie koniec? Jeśli na jego liście jest jeszcze więcej nazwisk moich bliskich? Nie chcę znów się z kimś żegnać, nie przeżyłbym kolejnego rozstania. Modlę się, proszę w myślach, żeby on dał mi spokój, żeby zauważył że już wystarczająco się zemścił. Ale czy moje błagania dadzą efekt? Chyba raczej nie. Cholernie boję się o moich rodziców, mimo to, że wyrzucili mnie z domu to i tak byłem ich synem i ich kochałem nad życie. Nie pozwolę, żeby coś złego im się stało. On ich nie tknie, postaram się żeby w końcu mieli spokój i mogli dożyć późnej starości. Ale co zrobię żeby to im zapewnić? Co mam robić? Jak pomóc? Może wyjadę? Może jak zniknę to James da wszystkim spokój… zobaczyłby, że się poddaję i by odpuścił. Bo to właśnie chciał osiągnąć, czyż nie? Pragnął zniszczyć mi życie i dokonał tego. To chyba najlepsze rozwiązanie, ale co z Amandą? Ona też była w to wszystko zamieszana i prawdo podobnie jej również nie da spokoju. Jeśli James by ją skrzywdził to nigdy bym sobie tego nie darował. Co z tego, że ledwo co ją znam, zaledwie tylko z widzenia, ale chyba jestem Amandzie coś winien. Przynajmniej tak uważam. Tak naprawdę czerwono włosa może potrzebować mojego wsparcia i pomocy, bo o ile dobrze wiem, to w nie ma zbyt dużej liczby przyjaciół i tak dalej. A w Londynie chyba też jej już nic nie trzyma, więc myślę, że mogłaby uciec ze mną. Pojechalibyśmy razem gdzieś gdzie mielibyśmy święty spokój. Może będziemy bezpieczni? Muszę z nią o tym porozmawiać, muszę podzielić się z nią moim planem. Ale gdzie Amanda może teraz być? O 7 rano? Raczej nie poszła jeszcze do szkoły, o ile zamierzała w ogóle tam iść. Wątpiłem w to, że siedzi w domu, gdzie wszystko przypominało by jej o  zmarłych rodzicach. A może jest… w sumie całkiem możliwe…
      Stawiałem ostrożnie nogi pomiędzy nagrobkami, tak aby uniknąć niechcianego upadku. Jeszcze tylko brakowało mi wielkiego siniaka pod okiem do szczęścia. Pomyślałem z ironią. Skierowałem się na wschód czyli do nowej części cmentarza, gdzie spoczywała też Kate. Na samą myśl o niej od razu zachciało mi się płakać, pokręciłem głową energicznie żeby odgonić smutne myśli, które zaczęły mnie nękać. Uważnie rozglądałem się dookoła szukając Amandy. Jednak nigdzie nie mogłem jej dostrzec, a może jednak jest w domu? Może się pomyliłem? Przecież tak naprawdę mogła być wszędzie do cholery! Teraz przemyślając wszystko od początku, zdałem sobie sprawę, że to mało prawdo podobne, aby zjawiła się tutaj z samego rana. Jaki ja jestem głupi! Już chciałem zrezygnować z dalszych poszukiwań, gdy kątem oka dostrzegłem kogoś siedzącego przy jednym z marmurowych nagrobków jakieś 100 metrów ode mnie. Bingo! A jednak ją znalazłem. Pobiegłem do czerwono włosej dziewczyny patrząc pod nogi, aby nie wpaść na wiązanki albo znicze, które wiatr zdmuchnął na ziemię.  Czym byłem bliżej Amandy, tym wyraźniej słyszałem jej cichy szloch.
 - Amanada? – spytałem. Dziewczyna słysząc mój głos zdziwiona podniosła głowę. Wyglądała zupełnie inaczej niż zazwyczaj. Jej blada twarz była mokra łez i pobrudzona przez tusz do rzęs, czerwone oczy wpatrywały się we mnie pytająco, dostrzegłem w nich tyle smutku… tyle żalu i sam nie wiem czego jeszcze. Przejechała ręką po niedbale związanych w kitkę włosach. Szczerze mówiąc, to dziewczyna była w jeszcze gorszym stanie ode mnie, serce mnie zabolało widząc ją całą w żałobie.
 - Alan co ty tu robisz? – spytała cicho, zachrypniętym głosem.
 - Szukałem cię – powiedziałem po czym podszedłem do niej bliżej i usiadłem obok na zimnej ziemi. Amanda nic nie mówiąc oparła głowę na moim ramieniu pociągając nosem.
 - Nic już nie ma sensu. Nic, rozumiesz? Nie mam rodziców, nie chcę wracać do domu, bo tam wszystko mi o nich przypomina, a poza tym grozi mi niebezpieczeństwo… znalazłam kartkę na wycieraczce, na której było napisane, że on jeszcze nie skończył i że go się nie zdradza – zamilkła na chwilę – Świat nie ma sensu. Nic mnie tu nie trzyma…
 - Mnie też – przytaknąłem jej – Nie mogę pogodzić się z śmiercią Kate, nie mogę uwierzyć że jej już nie ma ze mną – w gardle stanęła mi olbrzymia gula gdy tylko zacząłem wspominać moją siostrę. Było mi cholernie ciężko, to co czułem nie dało się opisać – Nikogo nie obchodzę, rodzice mnie wygonili z domu… to wszystko jest bez sensu! – naprawdę tak myślałem, życie było dla mnie bez sensu, nikogo nie obchodziłem, nie miałem co ze sobą zrobić… wszystko było zupełnie bez sensu. Czułem się tak jakbym po śmierci Kate stracił kawałek siebie, to dziwne, nieprawdaż? Można powiedzieć, że byłem jak wyrzuta i wyrzucona guma. Dość specyficzne porównanie, ale najlepiej odzwierciedlało moje uczucia – Nie mam pojęcia co robić dalej – dodałem po chwili ciszy.
 - Mam pewien pomysł – Amanda znów pociągnęła nosem.
 - Co masz na myśli? – uniosłem pytająco brew.
 - Samobójstwo. 

środa, 22 sierpnia 2012

zawieszam!

teraz za bardzo nie mam czasu żeby prowadzić kilka blogów na raz więc postanowiłam, że tego na jakiś czas zawieszę! nie martwcie się pewnie we wrześniu tu wrócę ;D

środa, 6 czerwca 2012

Rozdział 6


Są ta­cy, którzy uciekają od cier­pienia miłości. Kocha­li, za­wied­li się i nie chcą już ni­kogo kochać, ni­komu służyć, ni­komu po­magać. Ta­ka sa­mot­ność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od sa­mego życia. Za­myka się w sobie. – Jan Twardowski

     Było zimno, cholernie zimno. Od desek ławki bolało mnie całe ciało. Co jakiś czas na mojej twarzy czułem zimne krople deszczu, no cóż w końcu byłem w londyńskim parku, a nie na jakiejś Saharze, gdzie prawie w ogóle nie ma deszczu. Z bólem w plecach przewróciłem się na drugi bok, czułem się potwornie. Nie dość, że nie miałem gdzie mieszkać to jeszcze byłem potwornie zmęczony, spałem chyba niecałą godzinę. Czułem się jak śmieć. Bo w końcu byłem śmieciem. Zamknąłem oczy z nadzieją, że uda mi się zasnąć, niestety mimo zmęczenia błogi sen nie przychodził. Z rezygnacją podniosłem się do pozycji siedzącej i rozejrzałem się dookoła.  Było ciemno, lecz po pewnym czasie moje oczy przyzwyczaiły się do tego. Byłem w parku na swojej ulubionej ławeczce, to było jedyne miejsce w którym czułem się DOŚĆ dobrze. Nic się nie działo, panowała kompletna cisza, co jakiś czas zimny wiaterek poruszał konarami drzew. Podwinąłem nogi pod brodę i westchnąłem. Zniszczyłem swoje życie, zniszczyłem życie Kate i innym pewnie też. Przegrałem swoje życie, sam doprowadziłem siebie do stanu w którym jestem, to moja wina. Mam poczucie samotności i tej okropnej bezsilności, nie wiem co teraz zrobić, czuję pustkę. Byłem, jestem i będę idiotą. Taka prawda.
    Zaczęło się przejaśniać, a ja dalej nie mogłem zasnąć, dalej zastanawiałem się nad sensem życia i nad tym co mam zrobić i co wymyśliłem? Nic kompletnie nic. Zrezygnowany schowałem twarz między kolanami, które miałem dalej podwinięte pod brodę. Poczułem na policzkach łzy, ale to nie były ciepłe łzy, to były lodowate łzy. Doprowadzałem siebie do coraz gorszego stanu. Byłem zmarznięty, głodny, wszystko mnie bolało, moja psychika była w tragicznym stanie i miałem wrażenie, że ktoś mi wbija sztylet w płuca. No tak od wczorajszego popołudnia, kiedy opuściłem dom w ogóle nie paliłem. Czułem… tak właściwie to sam nie wiedziałem co się ze mną dzieje, nie potrafiłem zapanować nad własnym ciałem.
   Nawet nie zauważyłem jak ludzie zaczęli chodzić po parku, a to uśmiechnięte dzieciaki, a to seniorzy chodzący z kijkami i młodzież spiesząca się do szkoły. Właśnie szkoła, nie pójdę tam dzisiaj, nie pójdę jutro, nie pójdę już nigdy, rzucam budę, nie mam wyjścia. Dlaczego? Bo nie mam kasy, żeby kupić książki, bo starzy już do domu mnie nie wpuszczą. Trzeba by było też zapłacić za szkołę, bo jak do tej pory chodziłem do prywatnej.
   Co robiłem cały Boży dzień? Nie, nie siedziałem ciągle na ławce bezczynnie. Gdzieś w południe zabrałem swoje cztery litery i wolnym krokiem skierowałem się do wyjścia z parku, poszedłem do siostry na cmentarz. Kiedy tylko tam dotarłem, nogi się pode mną ugięły więc usiadłem obok jej grobu podpierając się plecami o sąsiedni nagrobek, tak samo jak tego pamiętnego dnia w dzień jej pogrzebu. Mimo, że było straszne zimno ciągnęło od ziemi to i tak było… dobrze… nie przeszkadzało mi to, że było cholernie niewygodnie. Poczułem się tak jakoś …. Lekko… to może dziwne, ale właśnie tak się czułem. Podniosłem głowę i wciągnąłem głęboko powietrze. Było tak jakby lepiej niż rano, niż na pogrzebie. Tak, mimo, że za nią tęskniłem to tutaj czułem się trochę pewniej. Tutaj nie uważałem siebie za śmiecia.
 - Jak tam siostrzyczko? Tęsknię za tobą – pewnie bierny słuchacz pomyślałby, że rozmawiam z samym sobą, ale to nie była prawda. Kierowałem swoje słowa do Kate, mimo że nie żyła, ja wiedziałem że była tutaj przy mnie nie ciałem a duchem. Nie wiem skąd, ale wiedziałem, że przebaczyła mi wszystkie moja błędy, że teraz jest tu ze mną i że uśmiecha się do mnie, stara się mnie pocieszyć. – Chciałbym cię zobaczyć, usłyszeć, wiem, że to niemożliwe więc powinno ni wystarczyć to, że gdzieś tu jesteś – uśmiechnąłem się smutno.
   Przez bardzo krótką chwilę wydawało mi się, że słyszę jak ona mnie woła, dlatego rozejrzałem się, moje serce natychmiast przyśpieszyło podniecone, ale po chwili dotarło do mnie, że nikogo żyjącego tu nie ma oprócz mnie.
 - Nie wiem co zrobię ze swoim życiem, a ty masz jakiś pomysł? – nie otrzymałem odpowiedzi, w sumie to nawet nie wierzyłem, że ją otrzymam – Postaram się być lepszy – znów zapadła absolutna cisza. Było mi coraz zimniej, aż drżałem, więc podniosłem się z ziemi i spojrzałem po raz ostatni na grób z czarnego granitu.
 - Kocham cię – szepnąłem i odszedłem.
    Wróciłem do swojego ‘nowego domu’ czyli do ławeczki w parku. Jednak ku mojemu zaskoczeniu nie była pusta, ktoś na niej siedział, niezadowolony podszedłem bliżej, tym kimś okazał się mój przyjaciel Mike.  
 - Alan! Chłopie już się bałem, że sobie coś zrobiłeś – odetchnął widząc mnie całego i zdrowego – I jak tam sobie radzisz?
 - Nie za dobrze – usiadłem obok niego ma ławce – Nie mam domu, siostry i z czego dalej żyć – powiedziałem wpatrując się uparcie w jakiś daleki punkt.
 - Jak to nie masz gdzie mieszkać? Wyrzucili cię?! – pokiwałem w odpowiedzi głową – Wziąłbym cię do siebie, ale mam…
 - Wiem, że masz własne problemy, nie musisz mi pomagać, to ja zrujnowałem sobie zycie i to ja muszę sobie z tym poradzić sam – podkreśliłem ostatnie słowo. nie chciałem być dla niego problemem.
 - Skoro nie chcesz mojej pomocy to nie. Ale kanapkę, którą ci przyniosłem masz zjeść – podał mi jakieś zwiniątko, a w moim brzuchu głośno zaburczało.
 - Dzięki – otworzyłem opakowanie i od razu zacząłem jeść ze smakiem – A ty jak sobie radzisz? – spytałem patrząc na niego wyczekująco.
 - Też kiepsko. Nie mogę pogodzić się z jej śmiercią, ja ją… kochałem i nadal kocham – posmutniał.
 - Wiem, że ją kochasz, nie martw się myślę, że w końcu będzie lepiej – poklepałem go po plecach, sam nie wierzyłem w to co powiedziałem, no ale jakoś musiałem go pocieszyć.
 - Mam nadzieję – westchnął – Amanda cię dzisiaj szukała w szkole – dodał od niechcenia.
 - Co ? Ale po co? – byłem lekko zaskoczony, ale na sam dźwięk jej imienia zrobiło mi się cieplej na sercu.
 - Chciała porozmawiać, ale nie powiedziała mi o czym. Z tego co wiem u niej też nie jest za dobrze. Podobno jej rodzice mieli wypadek, ktoś przeciął jakieś kable od hamulców – kiedy to usłyszałem wiedziałem już kto jest temu winny.
 - W jakim są stanie? – byłem zmartwiony.
 - Nijakim – powiedział krótko, a ja spojrzałem na niego pytająco.
 - Czyli jakim?
 - Oni nie przeżyli – przełknął ślinę Mike. Jego słowa sprawiły, że poczułem się winny śmierci dwóch kolejnych osób. Już nie czułem tej lekkości co wcześniej, czułem się tak jak wczoraj, przedwczoraj i jak w dniu pogrzebu, czyli koszmarnie.
 - Czy myślisz, że to zrobił…? – nie dokończył mój kumpel.
 - Tak, to on ich zabił – potwierdziłem jego przypuszczenia.

poniedziałek, 21 maja 2012

Rozdział 5


Gdy człowieka, któremu wiodło się dobrze, spotyka niepowodzenie lub nieszczęście, zagłębia się on w sobie, wzmaga wymogi własnego sumienia, wymierza sobie karę i pokutę.
- Zygmunt Freud

 - Mamo – położyłem rękę na ramieniu rodzicielki z nadzieją, że w końcu się do mnie odezwie – Proszę nie skreślaj mnie. Odezwij się do mnie –  własna matka strąciła moją dłoń z ramienia i bez słowa wyszła z kuchni. Poszedłem za nią, dlaczego ona mnie olewa? Przystanąłem na korytarzu tuż przed dużym lustrem, przyjrzałem się swojemu odbiciu. Zacząłem płakać, wyglądałem  zupełnie jak moja siostra, jak moja zmarła siostra. Te same rysy twarzy, ten sam kolor włosów, ten sam uśmiech i te czekoladowe oczy. Byliśmy jak dwie krople wody, nie mogłem dłużej patrzeć na swoje odbicie, to było dla mnie za wiele. Rodzice mieli mnie gdzieś żałowali, że to nie ja zginąłem w pożarze, obwiniali mnie za wszystko. choć nie znali prawdy, mieli rację, to była moja wina. Zmrużyłem powieki, żeby powstrzymać kolejny atak płaczu, takie życie to nie życie. Obok mnie przeszedł ojciec, nie zwrócił na mnie najmniejszej uwagi, jakbym był niewidzialny. Miałem tego wszystkiego dosyć, serdecznie dość, chciałbym się zabić, ale jestem zbyt słaby. Nie dałbym rady.
   Wspiąłem się po schodach i zatrzymałem się przed drzwiami pokoju mojej siostry. Od czasu pogrzebu nikt tam nie zaglądał, nikt nie miał odwagi, ja też. Może teraz już jestem gotowy? Może zajrzę tam na chwilę, żeby trochę powspominać dobre czasy? Może w końcu pogodzę się z jej śmiercią? Niezbyt przekonany chwyciłem klamkę, zawahałem się, czy wytrzymam kolejny atak płaczu?
 - Dasz radę – szepnąłem i pchnąłem drzwi, niechętnie przekroczyłem próg. Od razu do mojego nosa dobiegł smród dawno nie wietrzonych pomieszczeń, podszedłem do okna i uchyliłem je. O tak teraz zdecydowanie lepiej.
     Pokój Kate był dużo większy od mojego, ściany miały beżowy kolor, a meble z drewna sosnowego. Pod oknem stało duże łóżko, na którym niepewnie usiadłem. Rozejrzałem się dookoła wszystko było takie martwe, jakby z tego pokoju ulotniło się życie razem z jego właścicielem. Podszedłem do biurka, na którym leżała otwarta książka, pewnie Kate czytała ją w dniu pożaru. Dotknąłem opuszkami palców zakładkę leżącą nieopodal i wetknąłem ją w miejsce gdzie moja siostra prawdo podobnie skończyła czytać. Odłożyłem książkę do biblioteczki stojącej obok biurka, dlaczego to zrobiłem? Sam nie wiem, można powiedzieć, że byłem tak jakby w jakimś transie. Jak na razie nie nastąpił atak płaczu z czego byłem trochę zadowolony, może te najgorsze dni są już za mną? Chyba raczej nie, coś mi się wydaje, że to dopiero początek. Zacząłem dalej zwiedzać pokój, przystanąłem obok uchylonych drzwi do garderoby, przez które był przewieszony jakiś materiał, po chwili dopiero skapnąłem się, że to ulubiona apaszka Kate, granatowa w białe prążki. Wziąłem ją w dłonie i mocno przytuliłem do siebie, wydawało mi się, że czułem jej zapach, słodkawy zapach mojej siostry. Może to dziwnie i niemożliwe, ale ten przedmiot był przesiąknięty jej zapachem. Nie wytrzymałem. Nogi miałem jak z waty, osunąłem się na ziemię i zwinąłem w kłębek. Zacząłem cicho szlochać trzymając w ręku ulubioną chustkę mojej siostrzyczki. Próbowałem opanować płacz, ale to było silniejsze ode mnie, nagle wspomnienia dały o sobie znać :

 - A co myślisz o tej? – spytała zachwycona Kate, pokazując mi jakiś granatowy kawał materiału.
 - Apaszka jak apaszka – wzruszyłem ramionami.
 - No proszę pomóż mi – siostra wręcz błagała o pomoc – Mi się podoba, ale co powiedzą inni?
 - Co się przejmujesz innymi? – troszeczkę mnie to zirytowało, nie miałem ochoty siedzieć całego dnia w tym cholernym sklepie.
 - Dobra nieważne. Widzę, że mi nie pomożesz, idę poszukać mamy – zniknęła pomiędzy półkami z ciuchami rozglądając się za matką.

 Nawet w tak błahej sprawie jej nie pomogłem, jaki ze mnie brat? Okropny, nigdy nie miałem dla niej szacunku, nigdy.
 - Przepraszam – szepnąłem przez płacz – Nie zasługiwałem na taką wspaniałą siostrę jak ty – dodałem wycierając łzy rękawem bluzy. Z trudem podniosłem się z ziemi i jeszcze raz rozejrzałem po pokoju. Na łóżku leżała jakaś sukienka, pewnie kupiła ją na nasze urodziny. Podszedłem i wziąłem ją ostrożnie w ręce, była całkiem ładna. Sukienka sięgała do połowy uda i była koloru beżowego. No nieźle by w niej wyglądała, ale niestety ona już nie będzie miała okazji jej włożyć. Kate planowała te urodziny od dobrych paru miesięcy.

 - Co robisz? – spytałem kładąc się na kanapie w salonie.
 - Przygotowuję listę gości na urodziny – odpowiedziała zamyślona – Masz jakieś wymagania co do tego? – spytała notując coś na kartce.
 - Hmm.. zaproś tą Amandę – już wtedy czerwono włosa wpadła mi w oko.
 - Czy ja wiem – niezbyt podobał jej się mój pomysł – Przecież to dziewczyna tego brutala, możemy mieć kłopoty  - widać nie była taka głupia, wiedziała dość sporo o tym chamskim Jamesie.
 - Nie to nie – westchnąłem.
 - Pomożesz mi z zaproszeniami? – spytała z nadzieją.
 - Nie chce mi się – wyciągnąłem się leniwie na kanapie.
 - Szkoda – posmutniała.

   To wspomnienie też nie przyniosło mi ulgi, wręcz odwrotnie, ono jeszcze bardziej pogorszyło moje samopoczucie. Próbowałem sobie przypomnieć sytuację w której choć raz jej pomogłem. Nic nie przychodziło mi do głowy, dlaczego? Bo takie zdarzenie nie miało nigdy miejsca, zawsze uprzykszałem jej życie, psułem jej humor, a ona i tak mnie kochała i nigdy nie przestała kochać.
   Położyłem się na łóżku należącym do Kate i wypłakiwałem się w jej poduszkę. Co ja zrobiłem ze swoim życiem, co się ze mną stało? Przypomniałem sobie słowa siostry: kiedyś byłeś inny. Tak miała rację, kiedyś byłem słodkim troskliwym chłopcem. Dlaczego się zmieniłem? To proste, poznałem dziewczynę, zakochałem się mówiła, że czuje to samo. Dogadzałem jej na każdym kroku, a ona co? Pewnego dnia powiedziała, że mnie nie kocha i nigdy nie kochała. To był najgorszy moment w moim życiu, ciągle słyszę jej słowa, one siedzą w mojej głowie i już nigdy nie wyjdą. Nie zapomnę tego co mi zrobiła. Jaką przykrość mi sprawiła. To wtedy się zmieniłem, miałem wszystko gdzieś, siostrę również skreśliłem, sam nie wiem dlaczego.
   Przypomniałem sobie to co Kate powiedziała mi w pracowni tuż przed pożarem: Nieszczęśliwa miłość to nie powód, żeby zmieniać się w kogoś takiego. Wtedy nie chciałem jej słuchać, ale teraz wiem, że miała rację. Moja siostra jak zwykle miała rację, a ja jak zwykle się myliłem. Tym razem się jej posłucham i zmienię się. Tak, stanę się kimś lepszym, zrobię to dla niej, dla Kate. Dobrze pamiętam co powiedziała dalej: kiedyś ty zostałeś skrzywdzony, a teraz ty krzywdzisz innych. W tym także miała rację. Ale wiem co zrobię, zacznę od tej dziewczyny, której powiedziałem, że ją kocham, wykorzystałem ją. Zwinąłem się w kłębek i dalej wypłakiwałem się w poduszkę, w poduszkę mojej zmarłej siostry. Doskonale pamiętam jak kiedyś była burza, strasznie się baliśmy, więc schowaliśmy się właśnie pod tą kołdrą i czekaliśmy aż ten koszmar się skończy.
 - Co ty tu robisz? – do pokoju weszła mama, była strasznie wkurzona.
 - Mamo… - powiedziałem cicho.
 - Wynoś się stąd. – pokazała palcem drzwi.
 - Muszę ci coś powiedzieć… - chciałem zacząć wszystko od nowa, miałem zamiar przeprosić ją za moje wcześniejsze zachowanie.
 - Nic nie mów! Wyjdź! Jak śmiesz wchodzić do pokoju swojej siostry?! – nie chciała mnie słuchać – Kiedy ona żyła, traktowałeś ją jak śmiecia, a teraz masz czelność leżeć w jej łóżku?! – po  policzku rodzicielki spłynęła wielka łza.
 - Chciałem tylko… - też zacząłem płakać.
 - Jeszcze tu jesteś?! Dlaczego jej nie uratowałeś?! – w jej oczach dominowała wielka rozpacz – Zginęła przez ciebie. To ty ją zabiłeś! – w sumie miała niestety rację.
 - Proszę daj mi drugą szansę… zmienię się… - wyszeptałem załamany.
 - Nie chcę na ciebie patrzeć! Nie jesteś już moim synem! Wynoś się z tego domu i nigdy nie wracaj – pękło mi serce, moja własna mama mnie nienawidziła. Tego było za wiele, za dużo bólu i nienawiści. Wybiegłem z pokoju, słyszałem jak rodzicielka mówi sama do siebie:
 - Córciu nie martw się, twój wyrodny brat już nigdy nie przekroczy progu tego domu – te słowa do końca mojego beznadziejnego życia, zostawiły bliznę w mojej podświadomości.
   Szybkim krokiem opuściłem rodzinny dom, w którym spędziłem całe swoje dzieciństwo. Spojrzałem po raz ostatni na budynek, który był źródłem całego mojego szczęścia jakiego kiedykolwiek doświadczyłem. Na same wspomnienia pojawił mi się uśmiech na twarzy. Zauważyłem, że w oknie kuchni stoi mój tata. Był smutny, wydawało mi się, że płakał, ale to chyba niemożliwe, mój tatuś nigdy nie okazywał uczuć w taki sposób, on był silny, o wiele silniejszy ode mnie. Pomachałem ojcu na pożegnanie, lecz on tylko odwrócił się do okna plecami i odszedł.  Wtedy po raz ostatni w swoim marnym zyciu widziałem swoich rodziców, niestety. Niechętnie odwróciłem się w stronę parku, nigdy nie sądziłem, że w ciągu jednego dnia doświadczę tyle cierpienia.  Nie miałem już niczego, straciłem wszystko i wszystkich. Nikt mnie nie kochał, nie mam już rodziców, siostry,  a reszta rodziny miała mnie gdzieś. Doszedłem do swojej ławeczki i położyłem się na zimnych drewnianych deskach. Nagle spadł deszcz, nie przeszkadzało mi to, przynajmniej nikt nie widział moich słonych łez. Zamknąłem oczy… nikt mnie nie potrzebuje, nikt mnie nie kocha, wszyscy mnie nienawidzą, doprowadziłem do śmierci mojej własnej siostry, skrzywdziłem tyle ludzi…. W końcu zasnąłem, kamiennym snem.

_____________________________________________________
proszę o komentarze i reakcje ;) zapraszam na moje pozostałe dwa blogi ;)

sobota, 12 maja 2012

Rozdział 4





(piosenka zalinkowana w słowie music)


      Śmierć kogoś kogo się kochało to najgorsze co może spotkać człowieka. Moment w którym musieliśmy go pożegnać na zawsze, jest chwilą która na zawsze pozostaje w naszej pamięci. Nikt nie wie kiedy to się stanie, no może tylko i wyłącznie sam Bóg. Czy można od tego uciec? Do pogrzebu bliskiej osoby? Nie, to musiało nastąpić prędzej czy później, w moim przypadku nastąpiło to prędzej.  Za szybko, ona powinna jeszcze żyć, dlaczego jej tu nie było? Dlaczego opuściła ten świat bez pożegnania? Bo byłem kompletnym egoistą, nie myślącym o konsekwencjach. Myliłem się, bardzo się myliłem. Kiedy żyła traktowałem ją jak powietrze, ciągle mnie kontrolowała, chciała spędzać ze mną jak najwięcej czasu, a ja ignorowałem to. Wtedy miałem ją gdzieś, co ja sobie myślałem?! Przecież to moja siostra, a ja ją kompletnie ignorowałem. Żałuję tego, bardzo. Mogłem być lepszym bratem, właśnie mogłem, teraz jest już za późno. Ona nigdy nie doświadczyła żadnych uczuć, żadnej troski z mojej strony. Nie mówiłem jak bardzo ją kocham, szczerze mówiąc nigdy nie myślałem o tym żeby powiedzieć jej te dwa słowa. Kate często mi mówiła, że mnie kocha, że jestem wspaniałym bratem. Ta jasne, nieźle zmyślała, nic byłem dobrym bratem i wiem to doskonale. Niestety już nie mogłem tego naprawić, było za późno…
     Siedziałem w pierwszej ławce w kaplicy, nie mogłem skupić się na różańcu, ciągle błądziłem myślami zupełnie gdzieś indziej, gdzieś daleko stąd.  Wszyscy modlili się za duszę zmarłej, ale ja jakoś nie miałem na to sił, nie mogłem wydusić z siebie jednego najmniejszego dźwięku, tak jakby ktoś zatkał mi mocno usta. Nie miałem odwagi podnieść głowy i spojrzeć na otwartą trumnę, gdzie leżała osoba, która zawsze chciała mi pomóc, a ja nawet nie zauważałem jej. Słyszałem cichy szloch mojej mamy i pociąganie nosem taty. To wszystko moja wina. Ten pożar był wywołany przez Jamesa, nie było to udowodnione, ale ja i tak wiedziałem, że to była jego zemsta. Skrzywdziłem nie tylko Kate, która zapłaciła za moje błędy życiem, ale też wszystkich zebranych w kaplicy. Rozejrzałem się dookoła za zebranych żałobników, była tam cała moja rodzina, a także koleżanki siostry i Mike, no tak Kate to jedyna dziewczyna do której poczuł coś więcej, a mieli być taką ładną parą. Mieli ale już nie będą. W oczach kumpla widziałem łzy, on ją naprawdę kochał. Tuż obok Mike’a stała za spuszczoną głową Amanda, to miłe z jej strony, że przyszła. Pewnie też czuła się odpowiedzialna za śmierć Kate, ale to ja miałem największe wyrzuty sumienia. W końcu odważyłem się i spojrzałem niepewnie do przodu. Od razu po moich policzkach zaczęły spływać słone łzy. Tam w tym drewnianym pudle leżała moja kochana siostrzyczka. Miała zamknięte oczy i poważną minę, gdzieniegdzie było jeszcze widać oparzenia po pożarze w którym zginęła. I to była moja wina. Leżąc tak bez ruchu przypominała mi małą kukiełkę bez życia, wstrząsną mną dreszcz. Życie wyleciało z niej całkowicie i już nigdy nie wróci, już nigdy nie będziemy się śmiać z własnych głupot. Nie, to już nie będzie to samo. Te dobre chwile nie wrócą, ona nie wróci. Była… martwa… To ciągle do mnie nie potrafiło dotrzeć, nie mogłem uwierzyć w to co się działo. Przyjrzałem  się pozłacanej tabliczce na trumnie, uparcie wpatrywałem się w słowa: Kate Melanie Helen Williams pokój jej duszy. Miałem nadzieję, że zaraz literki zmienią swoją kolejność i osobą leżącą w środku okaże się ktoś inny, a ja i siostra będziemy znów rodzeństwem, tyle, że tym razem szczęśliwszym i najlepszym na świecie rodzeństwem.  Lecz niestety to nie nastąpiło, napis pozostał na swoim miejscu. Z rezygnacją opuściłem głowę, moim ciałem zawładnęły dreszcze rozpaczy. Czułem się jak cień człowieka, to nie był już ten Alan, to był ktoś zupełnie inny, ktoś kto nie zazna już nigdy szczęścia.
 - Proszę pożegnać się ze zmarłą. Zaraz zawieziemy trumnę z ciałem do kościoła na mszę – powiedział oschle facet z domu pogrzebowego. Rodzice wstali i skierowali się w kierunku zmarłej córeczki, a ja snułem się za nimi. Mama była jak głaz nie okazywała jak na razie żadnych uczuć, nawet przy pożegnaniu z Kate nie płakała, sprawiała wrażenie jakby była tylko ciałem w kaplicy. A tata? Tata powstrzymywał się od płaczu, kiedy pocałował swoją córkę w czoło, po jego policzku spłynęła wolno jedna pojedyncza łza. Teraz moja kolej. Wolnym krokiem podszedłem do trumny i spojrzałem na nią, była taka delikatna i bezbronna, dlaczego właśnie ją to musiało spotkać?! Moje oczy znów się zaszkliły, poczułem jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu, odwróciłem głowę i zobaczyłem Mike’a, uśmiechnął się blado. Pewnie chciał mnie tym gestem wesprzeć, ale ja i tak dalej ryczałem. Nachyliłem się nad Kate i lekko pocałowałem ją w policzek, była zimna, strasznie zimna. Miałem nadzieję, że tylko śpi i zaraz otworzy te swoje duże czekoladowe oczy z uśmiechem. Stałem i czekałem na cud, ale niestety dotknęło mnie kolejne rozczarowanie.
 - Przepraszam, to wszystko moja wina. Wybacz mi. – wyszeptałem i wybiegłem z kapliczki za zewnątrz, chcą znaleźć się jak najdalej od tego wszystkiego. Wszyscy składali rodzicom kondolencje, do mnie nikt nie podszedł, stałem tam jak palec, nikogo nie obchodziłem. Miałem wrażenie, że wiedzieli, że to moja wina. Przecież to niemożliwe, policja wykluczyła podpalenie, ale ja i tak wiedziałem swoje.
 - Współczuję – podeszła do mnie Amanda – Nie powinniśmy ze sobą rozmawiać i … - zaczęła szlochać – To on, to James – wyszeptała, a ja pokiwałem głową i bez słowa skierowałem się w kierunku kościoła gdzie miał się odbyć pogrzeb siostrzyczki. Usiadłem w pierwszej ławce, rodzice byli w tym samym miejscu co ja , tyle że po drugiej stronie ławki.  Oni mnie unikali, nie odzywali się do mnie od czasu pożaru. Wydaje mi się, że żałują, że to właśnie ja przeżyłem tą tragedię. Rodzice woleliby żebym nie żył.  Przez całą mszę płakałem i trzęsłem się jak galareta. Chyba pierwszy raz w życiu byłem taki smutny, nigdy tak nie cierpiałem jak teraz. Ksiądz zaczął opowiadać o tym co kate zrobiła dobrego dla innych, muszę przyznać, że całkiem sporo tego było. Mówił też, że zamiast rozpaczać po jej śmierci, powinniśmy wspominać wspólnie spędzone z nią chwile. Łatwo było mu powiedzieć, lecz trudniej zrobić. Nagle przypomniały mi się wakacje spędzone na farmie dziadków w dzieciństwie, kiedy mieliśmy po dziesięć lat:
   - No nie bój się – posłała mi uśmiech i pokazała na brązową klacz.
   - Ale co będzie jak spadnę? – byłem przerażony za samą myśl siedzenia w siodle tak wysoko.
   - Nie martw się jakby coś jestem w pobliżu – zachęcała mnie siostra
   - Nie dosiądę jej – byłem za mały, żeby sam wejść na konia, w końcu miałem dziesięć lat. Kate przykucnęła i wyciągnęła ręce żeby mnie podciągnąć do góry. Posłusznie położyłem stopę na jej dłoń i już po chwili siedziałem na brązowej klaczy. Nadal bałem się upadku, więc chwyciłem mocno lejce, aż mi kłykcie zbladły. Nagle koń ruszył powoli, złapałem rytm w którym się poruszał. Po drugim okrążeniu łąki już strach zupełnie mnie opuścił, więc przyspieszyłem. Było naprawę cudownie, lekki wiaterek rozwiewał mi włosy, czułem się jak wolny ptak. Wtedy wszystkie moje zmartwienia mnie opuściły to było jak magia.
   - I jak? Fajnie? – spytała Kate pomagając mi zejść z siodła.
   - Fantastycznie! Dziękuję, że mnie przekonałaś. – przytuliłem ją mocno, jako słodki dzieciak ciągle ją przytulałem, dopiero potem zacząłem ją odtrącać. Straciliśmy równowagę i ze śmiechem upadliśmy na świeżo skoszoną trawę. Mogę śmiało powiedzieć, że to były najlepsze wakacje w moim życiu.

     Z uśmiechem wspominałem to zdarzenie, to dzięki mojej siostrze pokochałem konie i wszystko z nimi związane. To dzięki Kate, dopiero teraz dopadła mnie rzeczywistość, ona nie żyła. Spojrzałem na trumnę i nie mogłem w to uwierzyć, w to, że mojej siostry już nie ma i nie będzie. Nigdy.
     Po mszy udaliśmy się na cmentarz, to był ostatni raz kiedy widziałem całą naszą rodzinę razem. Panowie zaczęli spuszczać trumnę do dziury, a mój wuj czytał list pożegnalny. Zachwiałem się jak zaczął wyczytywać tych wszystkich ludzi, z którymi po opuszczeniu tego świata żegna się moja siostra.
 -… Zmarła żegna także swojego kochanego brata Alana… - kiedy to usłyszałem musiałem podeprzeć się o sąsiedni nagrobek, żeby nie upaść. Co się tu działo? Jeszcze kilka dni temu droczyłem się z nią przed wyjściem do klubu. A teraz żegnam się z nią na zawsze.
   Goście zaczęli wychodzić z cmentarza, a moi rodzice także poszli, zaprosili wszystkich na stypę oprócz mnie, po prostu sobie poszli. Podszedłem do dziury, gdzie tam na dole leżała moja siostra. Usiadłem na ziemi i spojrzałem w niebo. Ona tam była, na pewno tam jest. Kate była w niebie, tyle dobrego zrobiła na tym świecie, więc jest gdzieś tam blisko Boga. Obróciłem w palcach czerwoną różę, którą zerwałem w ogrodzie dla niej. Spojrzałem na kwiat, był piękny tak jak moja siostra. Wrzuciłem ją do grobu i patrzyłem jak upada na jasno brązową pokrywę trumny. To koniec, nigdy jej noga nie postanie na tym świecie. Jej życie się skończyło, Bóg zabrał ją do siebie. Na samą myśl o tym, moim ciałem wstrząsną dreszcz, a potem…. Potem miałem atak płaczu, kolejny tego dnia, tyle, że jeszcze większy niż poprzednio. Z dużą siłą uderzyłem pięścią o ziemię.
 - Dlaczego mi ją zabrałeś? – krzyknąłem lecz mój głos w połowie zdania się załamał. Nikt mnie nie usłyszał, byłem zupełnie sam. Przez chwilę jeszcze słyszałem echo mojego głosu, a potem nic, kompletna cisza. Jakby nikt nic wcześniej  nie powiedział. – Dlaczego mnie zostawiłaś? Wiem, że byłem strasznym bratem, ale chciałbym to naprawić tyle, że to niemożliwe. – końcówkę zdania wyszeptałem.
     Oparłem się o sąsiedni nagrobek plecami, podwinąłem nogi pod brodę i schowałem twarz w dłoniach cichutko szlochając. Chciałbym dostać drugą szansę, chciałbym cofnąć czas. Chciałbym tyle, że to niemożliwe. Chyba zapomniałem, że powinienem cię wspierać i pomagać, przecież to obowiązek brata. Co ja zrobiłem? Do czego doprowadziłem? Zepsułem wszystko, nie naprawię tego, nie da się. Ciągle miałem dziwne przeczucie, że ona tu jest, że jej dusza nie odeszła. Czyżby to mogła być prawda? Czyżby moja siostra została tu ze mną i przyglądała mi się? Nie, ona jest w niebie i już tego nie zmienię, przecież nie mogę wierzyć w jakieś swoje wymysły. Jej tu nie ma i koniec. Siedziałem tak płacząc przez dłuższy czas, byłem zziębnięty i roztrzęsiony, a ataki płaczu następowały jeden po drugim. Drżącą ręką dotknąłem swoich ust, ciągle czułem na nich jej lodowaty policzek. Wtedy przy jej grobie ostatni raz w życiu dotknąłem jej kruchego ciała. Przymknąłem oczy, żeby stłumić kolejne łzy.  W końcu podniosłem się z brudnej ziemi i spojrzałem jeszcze raz w dół, w miejsce w którym leżała moja siostra.
 - Wybacz mi. – powiedziałem szeptem szlochając – przepraszam, że byłem najgorszym bratem na świecie – wytarłem niezdarnie łzy spływające po moich policzkach rękawem marynarki.  – Do zobaczenia w niebie – wyszeptałem i wolnym krokiem skierowałem się w stronę wyjścia, a potem chodziłem bez celu po obrzeżach miasta.

            
 ------------------------------------------------------
proszę o komentarze i reakcje ;) zapraszam na moje dwa pozostałe blogi ;p
                     



sobota, 5 maja 2012

Rozdział 3


Ćwiczę twardość, zarozumiałość, chamstwo. By któregoś dnia obudzić się i powiedzieć, że nienawidzę miłości.  
~weiwcakel ©


 - Alan! – krzyknęła moja siostra wchodząc do pokoju.
 - Zamknij się, głowa mnie boli – powiedziałem zdenerwowany. Po tak wspaniałej imprezie mogłaby mi dać choć trochę spokoju, ale nie ona musiała przerwać mój odpoczynek.
 - Było tyle wczoraj nie pić – wypięła mi język.
 - No mało piłem – w sumie to nic nie pamiętałem, oprócz pocałunku z Amandą.
 - Ta mało – prychnęła – Z tego co widziałam to nie było mało – pokręciła z dezaprobatą głową.
 - Oj cicho! Lepiej mów jak tam było wczoraj z Mike’m. – spojrzałem na nią wyczekująco.
 - No rozmawialiśmy, tańczyliśmy – rozmarzyła się – Alan nie szczerz się tak, przecież nie mam u twojego kumpla szans – moja siostra powinna być bardziej pewna siebie, ale nie jest. To trzeba w niej zmienić, bo inaczej będzie kiepsko z jej samooceną. Kiedyś też taki byłem, a teraz? Jestem strasznie pewny siebie.
 - Mogę się założyć, że zostaniecie parą  - czy ona naprawdę myślała, że nie ma u niego szans? Myliła się, Mike lubił takie jak ona czyli poukładane, ładne, urocze i inteligentne. No przyznaję moja siostra była piękna, ale to moja kopia, więc musi być ładna. Jednak myliłem się co do tego czy będą razem, oni nigdy nie będą szczęśliwi ze sobą, nigdy. Widocznie nie było im to pisane, jednak wtedy nikt nie wiedział co się wydarzy. Chyba tylko Bóg to wiedział, tylko on.
   Przyjrzałem się dokładnie mojej siostrze, wyglądała zupełnie tak jak ja, byliśmy tacy podobni. Te same rysy twarzy, czekoladowe oczy i te dołeczki, kiedy się uśmiechaliśmy. Miała dość ciemną karnację tak jak ja, można powiedzieć, że mieliśmy coś z mulackiej urody.
 - Dobra zmieniając temat – widać nie chciała zwierzać się braciszkowi – Przyjdziesz po mnie po warsztatach plastycznych? Bo wiesz ciemno będzie, a ja nie chcę iść sama przez cały Londyn – Kate za żadne skarby świata nie chciała przyznać, że boi się ciemności.
 - Niech ci będzie przyjdę – w sumie to i tak nie miałem nic do roboty -  No bo jak cię ktoś zgwałci to będzie jak zwykle moja wina – zażartowałem.
 - To nie jest śmieszne – dostałem torebką w głowę – To o 21 masz być  - wyszła z domu, a ja w końcu miałem święty spokój. Spojrzałem na zegarek 16, czyli miałem jeszcze sporo czasu na drzemkę. Z uśmiechem na twarzy położyłem się na kanapę i odpłynąłem w objęcia Morfeusza.
     Miałem dziwny sen, taki strasznie rzeczywisty, w sumie to nie wiem czy mam się nim martwić. Śniło mi się, że jestem w tym samym klubie co wczoraj i znów całuję się z Amandą na parkiecie tyle, że  ta czułość była jakaś inna. Była tak jakby zakazana i strasznie niebezpieczna. Czułem, że ktoś mnie obserwuje wręcz morduje mnie wzrokiem. Lecz za żadne skarby świata nie mogłem zobaczyć kto jest tak wrogo do mnie nastawiony. Gdy zakończyłem namiętny pocałunek, coś podkusiło mnie, żeby się obejrzeć, z niecierpliwością czekałem aż moje ciało we śnie obróci się i zobaczę tego kogoś kto mnie obserwował.
  Nagle zadzwonił mój budzik, zakląłem pod nosem i go wyłączyłem. Czas jechać po moją kochaną siostrzyczkę, żeby nie włóczyła się po mieście sama. Byłem cholernie wkurzony, że nie zobaczyłem kto stał za mną, ciekawość mnie zżerała. Wychodząc z domu zauważyłem na wycieraczce jakąś kartkę, coś było na niej nabazgrane:
 Zniszczę twoje życie! Pożałujesz tego co zrobiłeś!
    Rozejrzałem się dookoła, lecz niestety było ciemno, więc nie zobaczyłem nikogo podejrzanego. Kto to mógł podłożyć?! Może to jakiś głupi żart, ktoś pewnie nieźle się bawi robiąc sobie ze mnie jaja, a ja biorę to na serio. Palant. Pokręciłem głową i wcisnąłem pogróżkę do kieszeni spodni, przecież nie będę śmiecił na swoim podwórku. Ta kartka to pewnie nic czym mógłbym się przejmować. Wyprowadziłem z szopy motor ojca, wziąłem kask i już po chwili kierowałem maszynę w kierunku centrum miasta. Wiem, że to trochę nie mądre prowadzić kiedy ma się kaca, ale przecież nie będę szedł przez cały Londyn na piechotę. To byłby horror. Dosłownie przez chwilę miałem dziwne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, takie samo jak w śnie. Zajrzałem z wsteczne lusterko, ale nie zauważyłem  nic co by przykuło moją uwagę, więc nie przejmując się takimi drobnostkami jechałem dalej. W końcu dzięki mojej szybkiej jeździe mogłem zaparkować maszynę przed warsztatami punktualnie. Chyba pierwszy raz w życiu się nie spóźniłem. Kate chodziła na warsztaty plastyczne do nie zbyt dużego drewnianego domku na obrzeżach miasta. Budyneczek leżał na skraju dużego lasu, sprawiał wrażenie nowego, choć został wybudowany jakieś trzydzieści ileś lat temu. Chyba wiem dlaczego moja siostra lubiła tu spędzać wolny czas, świeże powietrze, miłe widoki i ten skromny domek. Po raz kolejny tego dnia poczułem się obserwowany, rozejrzałam się lecz tak jak poprzednimi razy nie zauważyłem nic co by mogło wzbudzić mój niepokój. No cóż to może przez tego kaca? Kto to może wiedzieć. Nie przejmując się moimi dziwnymi urojeniami, wszedłem do budynku gdzie już pewnie czekała na mnie moja siostra. Wnętrze  było urządzone w staromodnym stylu, wszędzie było pełno sztalug, farb, kredek i innych rzeczy służących do rysowania. Wzdłuż całego pokoju ciągnął się długi stół, na którym leżały jakieś papiery, a dookoła  mebla leżało dużo fioletowych puf. W domku nie było już nikogo, oprócz mojej siostry malującej coś przy jednej ze sztalug. Była tak pochłonięta tworzeniem dzieła, że nawet nie zauważyła mojego przybycia.
 - Zbieraj się! – krzyknąłem, a Kate aż podskoczyła zaskoczona.
 - Poczekaj – zbyła mnie – Tylko dokończę. Chodź zobacz. – kazała mi podejść  do  sztalugi i popatrzeć na jej rysunek.
 - Dobra – podszedłem i spojrzałem na płótno. Obraz przedstawiał prawdopodobnie  mnie i Kate na farmie u naszej babci, kiedy byliśmy dziećmi. Muszę przyznać, że moja siostra ma talent co do tworzenia obrazów.
 - Wow – podziwiałem – Piękne czasy – westchnąłem przypominając sobie dzieciństwo na tej magicznej farmie dziadków.
 - Alan kiedyś byłeś inny, byliśmy sobie bliscy, a teraz… - nie dokończyła.
 - Oddaliliśmy się od siebie? Stałem się człowiekiem nie okazującym żadnych uczuć? – pokiwała potwierdzająco głową.
 - Dlaczego się zmieniłeś? – była bardzo poważna, nigdy jej takiej nie widziałem.
 - Bo zrozumiałem, że na tym świecie nie warto okazywać uczuć – powiedziałem poważnie. Zacząłem unikać jej przeszywającego spojrzenie, uparcie wpatrywałem się w obrazek narysowany przez moją siostrę. Na nim byliśmy tacy szczęśliwi, a teraz kiedy jesteśmy starsi dopadła nas szara rzeczywistość. Przynajmniej mnie nie wiem jak było z Kate, ale ona chyba dalej myślała, że życie jest takie piękne i kolorowe.
 - Mylisz się – zaprzeczyła mojej teorii bycia.
 - Wcale nie. Kiedy byłem milutki i grzeczniutki dla wszystkich, poznałem pewną dziewczynę. Zakochałem się. – w końcu mogłem to z siebie wyrzucić – A ona zabawiła się moimi uczuciami i zostawiła, jak nic nie warty przedmiot. To bolało, bardzo bolało. W tamtej chwili uświadomiłem sobie, że nie warto okazywać pozytywnych uczuć – wyrzuciłem z siebie wszystko, co taszczyłem na swoich barkach od paru długich lat.
 - Nieszczęśliwa miłość to nie powód, żeby zmieniać się w kogoś takiego – zmierzyła mnie od stóp do głów i pokręciła głową z dezaprobatą.
 - Ja wiem swoje – nie chciałem, żeby właziła w moje życie brudnymi buciorami.
 - Alan zrozum, kiedyś ty zostałeś skrzywdzony, a teraz ty krzywdzisz innych – próbowała mi to wytłumaczyć, ale ja idiota oczywiście nie chciałem jej słuchać, teraz żałuję tego. Dlaczego akurat nasza ostatnia rozmowa wyglądała właśnie tak, no dlaczego?
 - Lepiej krzywdzić niż być krzywdzonym – nie miałem zamiaru dać się przekonać, że to ona ma rację.
 - Alan.. – siostrzyczka była uparta
 - Nic nie mów. Koniec tematu. – popatrzyłem na nią morderczym wzrokiem.
 - No dobra – poddała się – Czujesz dym? – rozejrzała się dookoła.
 - Co? – byłem zaskoczony taką zmianą tematu.
 - No śmierdzi dymem – skrzywiła się.
 - Ty faktycznie – dopiero teraz poczułem ten brzydki zapach – To chyba ze składziku – wskazałem na drzwi w rogu pokoju. Bez zastanowienia szybkim krokiem podszedłem do nich i otworzyłem na oścież. Ze małego składziku buchnął ogień i gorący żar, który  z ogromną siłą odrzucił mnie na niedaleko stojącą sztalugę. Poczułem silny ból z tyłu głowy, dotknąłem tego miejsca, poczułem ciepłą ciecz między włosami, która okazała się krwią. Nie mogłem się ruszyć, byłem sparaliżowany, wszystko mnie potwornie bolało.  Chyba ogłuchłem, gdyż widziałem jak moja siostra coś do mnie krzyczy przerażona, ale nic nie słyszałem. Poczułem jak Kate próbuje mnie podnieść ,ale byłem zbyt ciężki, w końcu odzyskałem słuch, błagała mnie żebym się podniósł. Tyle, że ja byłem bezradny, nie panowałem nad swoim ciałem, straciłem nad nim kontrole. Z przerażeniem patrzyłem jak ogień zwiększa w szybkim tempie swoją objętość, dlaczego ten domek musiał być z drewna?! Moja siostra usiłowała zgasić ogień, ale o był już zbyt duży, żeby nad nim zapanować. Spróbowałem się podnieść, odzyskałem czucie i w końcu mogłem wstać. Byłem słaby, strasznie słaby, ledwo przeszedłem kilka kroków.
 - Kate musimy uciekać! Dach się zaraz zawiali! – krzyknąłem. Lecz było już za późno wielka bela spadła na moją siostrę, uniemożliwiając jej ucieczkę. Szybko podbiegłem i próbowałem jej pomóc, niestety ten kawał drewna był zbyt ciężki, a ja zbyt słaby.
 - Ratuj się! – chyba już straciła wszelką nadzieję na ratunek. Ale ja nie miałem zamiaru jej tutaj zostawić, przecież to moja siostra. – Uciekaj! – wręcz błagał a mnie o to, żebym się ratował.
 - Nie zostawię cie! – musiałem jej pomóc, nie wiem jak ale musiałem. Byłem coraz słabszy, ale nadal próbowałem podnieść tą cholerną belkę, choć wiedziałem, że nie dam rady. Ogień był już wszędzie wiedziałem, że zaraz może zawalić się cała konstrukcja domku. Tlenu było coraz mniej, zacząłem się dusić. Kompletnie nic nie widziałem, wszędzie było pełno dymu. To była sytuacja bez wyjścia. Upadłem za ziemię, nie mogłem oddychać, miałem wrażenie, że ktoś mnie dusił. Nie myliłem się to ten cholerny dym mnie dusił. Nagle poczułem przeraźliwe gorąco w nogach, to ogień, ogień był wszędzie. To koniec, nie było żadnej drogi ucieczki. Zrezygnowany spojrzałem na Kate, nie ruszała się, czy wtedy jeszcze żyła? Nie wiem  i nigdy się nie dowiem.  A ja ? miałem wrażenie, że umierałem. Jak dla mnie czas się zatrzymał, już nic nie czułem. Dosłownie przez parę sekund moje całe marne życie przeleciało mi przed oczami. Złapałem moją siostrę za rękę, nie odpowiadała, na samą myśl, że mogła nie żyć olbrzymia łza spłynęła mi po policzku. Czy to naprawdę koniec?   

---------------------------------------------------------
proszę o komentarze i reakcje! ;) 



niedziela, 29 kwietnia 2012

Rozdział 2


Codziennie przyrzekam, że będę sobą, ale gdy wchodzę w ten inny świat, w inny tłum zmieniam się, tracę wszystko, co we mnie dobre, abym został zaakceptowany. Ponieważ ten świat nie posiada zasad. Liczy się chamstwo, pycha, i głupota. Tam nie ma miejsca na wrażliwość  
~karola1041 ©

  - Wiesz co zapomniałem zeszytu z domu, idź beze mnie – kolejny poranek i dalsze ściemnianie, żeby nie iść do szkoły z siostrą.
 -  Dobrze, tylko nie spóźnij się do szkoły – pouczała mnie jak zwykle, no cóż troszczyła się o mnie.
 - Ok to nara – rzuciłem. Poszedłem w kierunku parku. Jak zwykle cisza i spokój, jak zwykle mogłem usiąść na mojej ulubionej ławce i wypalić kolejne pudełko fajek. Byłem trochę zdziwiony, taka piękna pogoda w Londynie? To wręcz nie możliwe, przecież tu zawsze pada deszcz i jest pochmurno. Poranne promyki słońca ogrzewały moją twarz, uśmiechnąłem się do siebie. Niestety mój spokój nie trwał długo, gdyż dostałem sms-a od Mike’a:
 „Gdzie jesteś?”
 to chyba jest pytanie retoryczne? Przecież to oczywiste, zawsze wagary spędzałem na tej ławce. Odpisałem mu:
A jak myślisz?”
Po chwili znów poczułem wibrację w kieszeni:
Siostra cię szuka”
Nie no, a ta jak zwykle czegoś ode mnie chce. Czy ona w końcu przestanie mnie kontrolować?! Wkurzony napisałem kumplowi:
Powiedz jej, żeby zajęła się sobą”
Wiem to było trochę chamskie z mojej strony, ale co mnie obchodzą jej uczucia?! Nic mam to gdzieś. Chyba dali mi już spokój, bo nie uzyskałem, żadnego sms-a. Wyciągnąłem z kieszeni fajkę, jak tak dalej pójdzie to w końcu skończą mi się zapasy. Ja pierdolę. Znowu będę musiał szukać kogoś, kto sprzeda papierosy niepełnoletniemu.
   Zawsze kiedy tu siedziałem, miałem dużo czasu na lenistwo, co mi bardzo odpowiadało. Często zastanawiałem się co stanie się ze mną za rok, dwa, albo za pięć. Nic mi nie przychodziło do głowy, nie miałem pojęcia co się ze mną stanie. Na pewno nie będę kimś wybitnie wykształconym, w końcu ciągle olewam szkołę. No to kim będę? Może bezdomnym? Nie na pewno nie zostanę biedakiem. Szybko odgoniłem od siebie te myśli, po co teraz się tym martwić?  Nawet nie zauważyłem ile czasu minęło od mojego przyjścia tutaj no trzeba zbierać się do domu. Tylko dwie ulice dzieliły mnie od domu, więc szybko się tam znalazłem. Modliłem się, żeby jeszcze nikogo nie było. Lecz niestety moje modły nie zostały spełnione, w chacie byli już wszyscy domownicy.
 - Gdzie byłeś na przerwach? – spytała Kate. Kiedy przekroczyłem drzwi salonu, czy ona w końcu się ode mnie odwali?
 - W dupie – odparłem niechętnie
 - Jak ty się zwracasz do siostry – upomniała mnie rodzicielka, siedząca na kanapie obok ojca. Nic jej nie powiedziałem tylko przewróciłem teatralnie oczami.
 - Ja i mama jedziemy do spa na weekend, więc zostaniecie w domu sami – oznajmił bez żadnych wstępów ojciec.
 - Wyjeżdżamy za jakąś godzinę – dodała mamuśka – Kate zajmiesz się bratem. – nie no to mnie powaliło na kolana, będzie się mną opiekowała siostra? Przepraszam bardzo, ale chyba powinno być na odwrót?!
 - To chyba jakiś żart – prychnąłem
 - Nie to nie jest żart. Alan masz słuchać siostry. Ona jest odpowiedzialna, a ty…- nie wiedziała co powiedzieć, żeby mnie nie urazić.
 - Bezczelny, arogancki, nikomu niepotrzebny, głupi, pyskaty, debilny – wyliczałem ze złością – Wiem, że tak o mnie myślicie, bo okazujecie mi to o każdej porze dnia i nocy. – pokręciłem z dezaprobatą głową i wyszedłem z salonu trzaskając drzwiami. Cud, że nie wypadły z zawiasów.
 - Alan’ ie Micheal’ u Raymond’ ie Williams! – nienawidziłem jak wypominała mi moje wszystkie imiona – Masz zaraz tu wrócić! – krzyknęła za mną władczo, lecz ją zignorowałem.
   Wszedłem do swojego burdelu, oczywiście trzaskając drzwiami. Włączyłem na full jakąś płytę i położyłem się na łóżku. W końcu powiedziałem im to, co oni chcieliby powiedzieć mi przez całe moje życie. Mam ich wszystkich dosyć: moich rodziców i siostry, która na każdym kroku mnie kontroluje i stara się… tak mi się przynajmniej wydaje, że chciała by mi … tak jakby pomóc. Nie wiem dlaczego, ale takie odnoszę wrażenie. Chyba Kate myśli, że nie radzę sobie ze swoim życiem. Myliła się świetnie sobie radziłem, przynajmniej tak mi się wydaje. Dobrze koniec tych rozmyślań, po co się ty zamartwiać?! Ale tu nudno, jeszcze tylko pół godzinki i moi rodzice stąd wyjadą na cały weekend!   Może by tak pójść do jakiegoś klubu, o tak to świetny pomysł. Za oknem ciemno, więc można zacząć się szykować. Szybko założyłem szare rurki  i białą koszulkę w serek. Nałożyłem trochę żelu na swoje czarne włosy, poprawiłem grzywkę i zbiegłem na dół do salonu. Na szczęście rodzice już pojechali, a Kate leżała na kanapie oglądając jakiś teleturniej.
 - Ja lecę – powiedziałem
 - Gdzie? – przyjrzała mi się podejrzliwie
 - Do klubu z Mike’m – starych nie było więc po co ściemniać?!
 - Nigdzie nie idziesz – zabroniła mi
 - Ta jasne, bo cię posłucham – prychnąłem -  Jeżeli naprawdę chcesz mnie pilnować to chodź ze mną. – zaproponowałem
 - Ale.. – nie wiedziała czy się zgodzić
 - Załóż jakiś ładny ciuch i chodź. Zabawimy się! Będzie Mike – spojrzałem na nią porozumiewawczo. Zauważyłem, że Kate podkochuje się w moim kumplu, z wzajemnością zresztą. Dlaczego nie są razem? Bo oboje boją się, że ta druga strona nie odwzajemnia jej uczuć. To było żałosne, mogliby w końcu się umówić. A poza tym jeśli zacznę spędzać więcej czasu z siostrą to będzie tak jak dawniej? Może znów będziemy nierozłączni? Szczerze mówiąc brakuje mi tego.
 - No dobra – zgodziła się i poszła do swojego pokoju. Jednak po chwili wróciła w białych rurkach i czarnym, błyszczącym topie. Muszę przyznać, że jest ładna, wcześniej tego nie zauważyłem. – Czyli Mike też tam będzie? – chciała się upewnić
 - Tak czeka już na miejscu – powiedziałem z uśmiechem – A co podoba ci się? – wyszczerzyłem się jeszcze szerzej
 - Nie wcale nie – odwróciła wzrok, żeby uniknąć mojego spojrzenia.
 - Wiem, że jest inaczej – puściłem jej oczko – A tak na marginesie, to pasujecie do siebie myślę, że bylibyście świetną parą.
 - Na serio? – lekko się uśmiechnęła
 - Dobra chodź – wyszedłem z domu i skierowałem się w kierunku szopy
 - Nawet o tym nie myśl – siostra pokręciła głową
 - Dlaczego? – wyciągnąłem z drewnianego domku motor taty, którego sam nie używał. Zazwyczaj ja go po kryjomu zabierałem, żeby nikt się nie dowiedział.
 - Bo to niebezpieczne – nie podobał jej się mój pomysł
 - Nie pękaj! – podałem jej kask – Bo powiem Mike’owi , że się w nim zakochałaś – zastosowałem mały szantażyk
 - Jesteś strasznym bratem – powiedziała siadając ze mną na pojeździe
 - Trzymaj się – poczułem jak obejmuje mnie kurczowo w pasie. Wykierowałem z podjazdu, jechałem dość szybko, ale Kate nie zwracała mi uwagi. A co tam. Jeszcze bardziej przyśpieszyłem, zdziwiło mnie to, że siostra siedziała za mną cicho i nie pouczała mnie. Dzięki mojej szybkiej jeździe mało zajęła nam droga do klubu.
 - Jesteśmy – stanąłem przed dużym, nowoczesnym budynkiem z którego słychać było głośną muzykę.
 - Jak tam wejdziemy? – wskazała na ochroniarza – Przecież jesteśmy niepełnoletni.
 - Nie gadaj, tylko chodź – pociągnąłem ją w stronę wejścia
 - Dowód – powiedział oschle ochroniarz, było widać, że nie przepadał za swoją pracą.
 - Proszę bardzo – podałem mu fałszywkę. Siostra dziwnie na mnie popatrzyła, ale na szczęście nic nie mówiła.
 - A twój? – zwrócił się do Kate
 - Mógłby zrobić pan wyjątek – dałem mu potajemnie w łape
 - Okej, wchodźcie – rozejrzał się dookoła
 - Wiesz, że tak się nie robi – upomniała mnie, kiedy byliśmy już w środku. Wszędzie było pełno upitych nastolatków, na parkiecie też dość tłoczno. No Alan to twoja codzienność, zawsze tu bywałem.
 - Nie gadaj już – zauważyłem Mike’a machającego do nas znad jednego ze stołów, od razu poszliśmy w jego stronę.
 - Siema – przybiłem piątkę kumplowi – Ale dużo ludzi – wskazałem na parkiet
 - No. Cześć Kate – Mike uśmiechnął się do mojej siostry
 - Hej – usiadła obok niego
 -  Zamówiłem wam colę z wódką – kumpel podał mi i Kate szklankę ciemnego płynu.
 - No pij – zauważyłem jak moja siostrzyczka nie wie co zrobić, ktoś mógłby pomyśleć, że modli się nad tą szklanką. Ciągle się wahała lecz po chwili wzięła do ust trochę alkoholu.
 - Nawet dobre – przyznała biorąc kolejny łyk. Czyli wygląda na to, że sprowadzam Kate na złą drogę, no w końcu ktoś to musiał zrobić.
 - No siostra, w końcu zachowujesz się jak człowiek – poklepałem ją po plecach, byłem z niej dumny. Szybko opróżniłem swoją szklankę – Ja idę zaszaleć na parkiecie, a wy sobie róbcie co chcecie. – spojrzałem na Mike’a wzrokiem mówiącym: pamiętaj, że to moja siostra. Na co on uniósł ręce w obronnym geście, myślę, że będzie z nim bezpieczna, oby. Te dwa gołąbeczki były najwyraźniej zachwycone, że zostaną same. Skierowałem się w stronę parkietu, gdzie tańczyło dużo pięknych dziewczyn. Od razu przykleiła się do mnie jakaś blondynka, nie była zła, ale coś w niej strasznie mi się nie podobało. Później tańczyłem jeszcze z innymi dziewczynami, ale żadna jakos szczególnie mnie nie zainteresowała. Postanowiłem coś wypić, więc skierowałem się do baru. Niedaleko mnie siedziała jakaś niska dziewczyna o jak to się mówi wiśniowych włosach, w sumie ten kolor jej pasował. Widać, że nie dawno pofarbowała włosy, ona ni kogoś przypominała, ale kogo? Ja ją skądś chyba znałem, a tak to Amanda z mojej szkoły, nie znałem jej za dobrze, ale wydawała się nawet fajna. Było mi jej szkoda, siedziała sama przy barze, wszyscy obchodzili ją szerokim łukiem. A co mi tam, będę odważny i podejdę, wiem, że to nie było zbyt mądre no, ale raz kozie śmierć.
 - No hej – zagadałem
 - Cześć Alan – uśmiechnęła się szczerze – Chyba jesteś jedynym chłopakiem, który nie boi się do mnie podejść – westchnęła smutno.
 - To, że twoim chłopakiem jest największy brutal w szkole, mało mnie interesuje. – wzruszyłem ramionami.
 - Naprawdę nie boisz się go? Przecież on może zrobić ci krzywdę. Wiesz, że to on zabił tego Matt’ a, który mu się postawił. Szkoda, że go nie zamknęli, byłby święty spokój. – zamyśliła się.
 - Wszyscy w szkole wiedzą, że to on tyle, że nikt nie chciał zaznawać bo bał się o własne życie. – o tym wszystkim było bardzo głośno rok temu. Słodki chłopaczek staną w obronie kumpla i dość mocno oberwał, ba tak oberwał, że teraz leży na cmentarzu. Winowajcy nie zamknęli bo nie mieli wystarczająco dużo dowodów przeciw niemu.
 - Wiesz, że może zrobić ci krzywdę, za to, że ze mną rozmawiasz?! Nawet nie wiesz do czego jest zdolny. – była w kiepskim stanie, no cóż ten typ James trzymał ją krótko. Dziewczyna bała się z nim zerwać.
 - Przestań pleść głupoty! Nic mi nie zrobi – złapałem ją za rękę – Chodź zatańczyć.
 - Bardzo chętnie – poszła za mną na parkiet. Leciał jakiś wolniejszy numer więc objąłem ją w tali i zaczęliśmy tańczyć. Było bardzo przyjemnie, dziewczynie chyba też się podobało, cały czas się uśmiechała. No cóż pewnie ostatni raz tańczyła z chłopakiem, przed poznaniem Jamesa, on na nic jej nie pozwalał.
Teraz Amanda po raz pierwszy od dłuższego czasu się wyluzowała, wiedziałem to, ponieważ widziałem ją dużo razy na korytarzach szkolnych. Zawsze była smutna, samotna i przestraszona, a teraz była szczęśliwa. Dziewczyna wtuliła swoją twarz w moje ramie i westchnęła. Muszę przyznać, że polubiłem ją, była całkiem fajna. Przyciągnąłem ją jeszcze bliżej siebie na co ona się zaśmiała i mnie objęła. Spojrzałem w jej piękne brązowe oczy, nawet nie zauważyłem kiedy nasze twarze zaczęły się do siebie zbliżać. Pocałowałem ją, a ona odwzajemniła pocałunek, poczułem jak dreszcz ekscytacji przebiega przez moje ciało. Lecz dziewczyna po chwili opanowała się i przerwała pocałunek, nie byłem zbyt pocieszony, takim obrotem sprawy.
 - To nie powinno się wydarzyć – powiedziała, na jej policzkach zauważyłem dwa duże rumieńce.
 - Ja tam się cieszę – dałem jej jeszcze jednego buziaka w policzek. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że w tym momencie moje życie zmieni się nie do poznania. Nie wiedziałem, że pożałuję tego co zrobiłem parę minut temu. Nie pomyślałem o konsekwencjach…szkoda…

-----------------------------------------------------
proszę o komentarze i reakcje! ;)))